Molde i droga atlantycka


Na weekendowy wypad do Molde zmotywowała nas chęć zobaczenia drogi atlantyckiej. Na miejscu okazało się, że Molde i jego okolica ma sporo więcej do zaoferowania niż tylko ta jedna z najsłynniejszych na świecie dróg.
 

Jeżeli chodzi o podróż się do Molde, to mamy w Polsce to szczęście, że jedynym całorocznym połączeniem z lotniskiem Molde-Årø, oprócz kierunków wewnątrz-norweskich, jest połączenie Wizzair'a z Gdańska. Gdańsk w ogóle wiedzie prym jeżeli chodzi o połączenia do Skandynawii -niewiele jest międzynarodowych lotnisk na północy z których nie byłoby jeszcze połączenia z naszą stolicą pomorza, a kolejne wciąż są otwierane - jak ostatnie połączenie Wizzair'a za koło podbiegunowe, do Tromsø (gdzie są duże szanse na podziwianie zorzy polarnej).
Miłą niespodzianką na miejscu było to, że 'darmowy roaming w UE' obejmuje także Norwegię, także bez przeszkód można korzystać z mobilnego internetu w trakcie podróży.

Położenie Molde na mapie

Lotnisko jest malowniczo położone w zatoce między fiordami, na specjalnie w tym celu usypanej wyspie. Podchodząc do lądowania wygląda to jakby pilot chciał lądować na wodzie i chwilę przed dosięgnięciem poziomu ziemi nagle pojawia się ląd.


Z lotniska, które znajduje się kawałek od centrum miasta, możemy dojechać autobusem (przewoźnik frammr) za 35 NOK, jednak możemy po prostu przejść tą trasę pieszo, co zajmuje około godziny. Możecie także jak my, wybrać trochę dłuższą trasę wzdłuż wybrzeża co zaowocuje widokami jak poniżej.


Po drodze możemy wpaść na miejska plażę - Retiro. My nie spotkaliśmy plażowiczów, ale natrafiłem na zdjęcia, z ludźmi który w sezonie zażywają orzeźwiających kąpieli w morzu północnym, którego temperatura osiąga tutaj maksymalnie 14°C 😄.


Kiedy przygotowywałem się do podróży do Molde, nie znalazłem zbyt wielu informacji na temat atrakcji czy dostępnych aktywności na miejscu, co wynika z tego, że Molde wciąż znajduje się poza głównymi szlakami turystycznymi.
Gdyby zapytać norwega z czym kojarzy mu się Molde, zapewne odpowiedziałby, że z piłką nożna i z jazzem.
Pierwsze dlatego, że tutejsza drużyna piłkarska (Molde FK) odnosi spore sukcesy z norweskiej lidze i przez to cieszy się w mieście sporą popularnością. Niech świadczy o tym fakt, że w 25-tysięcznym Molde znajduje się stadion który może pomieścić prawie 12 tysięcy kibiców, a gdy natrafiliśmy przypadkiem na dzień meczowy, większość osób na mieście nosiła biało-niebieskie koszulki.
Co do jazzu, to bierze się to stąd, że w Molde odbywa się jeden z najstarszych i największych festiwali jazzowych w Europie - Moldejazz. W tego względu, warto wybrać się tam właśnie w czerwcu, ponieważ wiele koncertów jest otwartych dla szerokiej publiczności i odbywa się na głównym rynku.



Pierwszy dzień postanowiliśmy przeznaczyć na zdobycie wzgórza Varden na którym znajduje się punkt widokowy górujący nad Molde (407 m n.p.m.). Z miasta prowadzi tam kilka szlaków pieszych, które są dobrze oznaczone. My w górę wybraliśmy szlak mniej oficjalny, znaleziony na mapie:


Godzinny spacer na szczyt nie powinien stanowić dla nikogo wyzwania (szczególnie, że jest dostosowany dla osób niepełnosprawnych 😄), a dla nas był fajna poranną rozgrzewką na początek przygody z Molde. Widoki które doświadczymy po drodze i możemy podziwiać ze szczytu są z pewnością warte wyprawy. Dodatkowo po drodze można podjadać dziko rosnące jagody i żurawinę(?) których pełno jest w tutejszym lesie.




Na szczycie znajduje się restauracja Vardestua z panoramicznym widokiem (otwarta od maja do października). Ceny były niestety mocno 'norweskie' także rozgrzaliśmy się herbatą i pomaszerowaliśmy na punkt widokowy będący najlepszym miejscem do zwieńczenia wyprawy.
Ze szczytu rozpościera się widok na 222 górskie szczyty oraz ocean atlantycki z dziesiątkami wysp i wysepek.



W drodze powrotnej głównym szlakiem natrafiliśmy na dodatkową atrakcję znajdującą się na szlaku - Storlihytta. Wybudowana w 1872 r. przez Grand Hotel, gościła swego czasu wiele znakomitości, w tym regularnie powracającego tu cesarza niemieckiego Wilhelma II. Z czasem podupadła, a dzisiaj stanowi atrakcję utrzymywaną przez Norweskie Towarzystwo Trekingowe (Otwarte jedynie w środy).


Wracając do samego Molde, uderza w nim wszechobecna cisza i spokój. Spotykanie innych przechodniów jest raczej nietypowe, nawet przy miejscach atrakcyjnych turystycznie. Widać Norwegowie wolą kultywować swoje 'hygge' w domowym zaciszu 😄. Jest to pewnie pochodną klimatu, że w odróżnieniu od południa Europy nikt nie przesiaduje tutaj na świeżym powietrzu i Norwegowie preferują spędzać czas w swoich domach które stanowią ich wizytówkę - wszystkie zadbane i stylowo urządzone.


W odróżnieniu od naszego kraju, płoty tutaj stanowią co najwyżej ozdobę a często w ogóle ich nie ma. Garaże, pełne sprzętu i narzędzi stoją przy ulicy otwarte, co na naszej szerokości geograficznej pewnie długo by się w ten sposób nie ostało. Widząc to, czuje się tam bezpiecznie i po cichu zazdrości się życia w społeczeństwie gdzie nikomu nawet nie przejdzie przez myśl żeby tknąć cudzą własność.


Spacerując po centrum, łatwo odgadnąć dlaczego Molde zyskało przydomek - 'miasto róż'. Róże są wszechobecne, czy to jako żywe rośliny czy jako motyw w wszechobecnej sztuce. Spod ratusza 'panna róż' (Rosepiken) spogląda symbolicznie w stronę Jazz'owego chłopca (Jazzguten) stojącego przy wybrzeżu.


Polecamy spacer wzdłuż wybrzeża. Jest tu dużo knajp i hoteli, a po minięciu stadionu drużyny Molde FK, napotkamy szklany żagiel pięknie wkomponowany w linię nabrzeża.

 


W mieście w większość dni nie dzieje się za wiele, więc jako rozrywkę popołudniową wybraliśmy  piknik na wybrzeżu z widokiem na przypływające co kilka minut do portu w Molde promów. Wygląda na to, że mimo rozwiniętej sieci dróg i gęstej siatki lotnisk w Norwegii, promy pozostały wciąż popularnym środkiem transportu pomiędzy miastami, a często także jedyną drogą dotarcia do cywilizacji dla ludzi mieszkających na okolicznych wyspach.


Z ciekawych atrakcji mieszczących się w samym Molde warto wspomnieć Romsdal Muzeum. Romsdal oznacza historyczny region, którego stolicą jest właśnie Molde. Celem muzeum jest przybliżenie sposobu życia okolicznych mieszkańców na przestrzeni wieków.


Składa się z parku, otwartego dla wszystkich, pełnego chat sprowadzonych z różnych zakątków regionu i reprezentujących różne okresy w historii Romsdal. Od drewnianych chat, z trawą rosnącą na dachu (co można spotkać także na dzisiejszych budynkach i przyznam, że dodaje to im sporo uroku) po nowsze chałupy ze szklanymi oknami, po których widać, że były wykonane w bardziej prymitywnej technologii niż robimy to dzisiaj. Można przez nie zajrzeć i zobaczyć jak wyglądały kiedyś wnętrza mieszkań (lub wejść do nich, w ramach wycieczki z przewodnikiem). Mnie zadziwiło jak dominującą większość przedmiotów wewnątrz tych drewnianych budowli, jest wykonanych z drewna. Najstarszy z budynków skansenu pochodzi z XV wieku. Co ciekawe i dziś większość budynków budowanych tutaj jest z drewna które oprócz tego, że ma dobre właściwości termiczne i posiada długą tradycję jest po prostu łatwo dostępnym surowcem w zalesionej Norwegii.



Odwiedzając to miejsce po południu nie spotkaliśmy na miejscu żywej duszy, oprócz kaczek leniwie kąpiących się w tutejszym stawie.
Fajną atrakcją  jest wieża widokowa, umiejscowiona na wzgórzu, posiadająca swojego rodzaju 'celownik' pozwalający poznać nazwy gór, znajdujących się na fiordzie po przeciwnej stronie zatoki, oraz ich wysokość.



Na kompleks składa się także Krona, czyli drewniany budynek o ciekawej architekturze będący siedzibą muzeum i prezentujący przedmioty codziennego użytku, przybliżając sposób życia ówczesnych mieszkańców regionu. Oferuje także różne wystawy czasowe pochodzące ze zbiorów innych norweskich muzeów (wejście 100 NOK).


Przyszedł czas na moment kulminacyjny naszej wyprawy, istną wisienkę na torcie, czyli wypad na słynna drogę atlantycką.
Nie posiadając na miejscu samochodu, najłatwiej dostać się na miejsce autobusem. Przy wyjazdem znaleźliśmy stronę przewoźnika (Eide-Auto) z harmonogramem odjazdów autobusów z Molde na drogę atlantycką i super ceną - za wycieczkę w dwie strony, w możliwością wysiadki i powrotu dowolnym innym autobusem za 150NOK (ok.65zł) - myślimy "Jak cudownie, ta Norwegia wcale nie jest tak droga jak wszyscy mówią"!
Z uśmiechem na twarzy zaszliśmy rano na dworzec znajdujący się w centrum i w okienku dowiadujemy się, że wspomniany przewoźnik już nie jeździ na tej trasie, ale jest nowy - Frammr - który zabierze nas tam za 150NOK - W JEDNĄ STRONĘ 😅. Cóż, więcej niż planowaliśmy ale będąc ta blisko nie mogliśmy nie zobaczyć tej drogi więc sięgnęliśmy głębiej do kieszeni i ruszyliśmy w trasę.



Taki widok przywitał nas na początek. Przeprawa przez największy z mostów drogi atlantyckiej - Storseisundbrua, wygiętym 20 m nad wodą łukiem, robi niesamowite wrażenie. Pod nim można spotkać przepływające dołem statki. Kawałek dalej kierowca wysadził nas przy trasie i poinformował, że za godzinę będzie autobus powrotny. Okazało się to dla nas optymalnym czasem, głównie przez późniejsze załamanie pogody i to, że w czasie deszczu nie ma tu za wiele do roboty, nie licząc kawiarni ukrytej we wnętrzu wzgórza.


Droga atlantycka została ogłoszoną najlepszą drogą na świecie przez brytyjski Guardian a przez Norwegów konstrukcją stulecia. Zdjęcia z trasy pojawiają się w licznych reklamach samochodów i w dziesiątkach filmów - ostatnio w kinie na ekranizacji norweskiego kryminału 'Pierwszy śnieg', droga atlantycka przywitała nas już w pierwszej scenie. 8 km odcinek drogi poprowadzony został przez archipelag wysepek, łącząc je mostami, wiaduktami i groblami, tworząc niesamowity efekt.
Plany budowy drogi pojawiły się już na początku XX wieku, początkowo jako most kolejowy. Ostatecznie, po 16 latach budowy, utrudnianej przez sztormy i huragany, otworzono ją w 1989 roku. W trakcie sztormów dalej bywa tutaj niebezpiecznie - z łatwością można znaleźć filmiki, na których fale przelatują przez trasę, zaraz obok jadących po niej samochodów.





Na miejscu nie ma za dużo infrastruktury turystycznej - kilka domków do wynajęcia, trasa spacerowa okalająca wzgórze na centralnej wysepce archipelagu i kawiarnia w nią wkomponowana. Będąc tam, miałem nieodparte wrażenie, że najlepiej byłoby podziwiać całość z lotu ptaka czy drona. Pozostało nam kupić pocztówkę z widokiem z takiej perspektywy w tutejszej kawiarni i pomaszerować dalej.
Chodząc po wyspach archipelagu napotkaliśmy wiele fotogenicznych widoków łączących dziką przyrodę z wkomponowanym w nią tutejszym dziełem ludzkiej inżynierii. Podobno mając trochę szczęścia można stąd dojrzeć walenie i orki pływające w okalających wodach atlantyku.


W ostatni dzień, gdy nie mieliśmy wiele czasu do naszego samolotu postanowiliśmy wykorzystać go na krótki spacer w górę rzeki przepływającej przez Molde o tej samej nazwie, i w tej sposób odkryliśmy jeszcze jedno urokliwe miejsce - fjellbrudammen, czyli górskie jezioro utworzone przez tutejszą tamę.

Na miejscu jest wiata z miejscem na grilla i potrzebnym do tego sprzętem




Aż zrobiło się szkoda, że nie mamy więcej czasu na eksplorację tutejszych wzgórz i dalej położonych górskich jezior które można odkryć bez specjalnego przygotowania, w trakcie kilkugodzinnego spaceru. Nasza przygoda z Molde niestety dobiegła końca, ale dla tych którzy będą mieli ku temu sposobność, zamieszczam mapkę, na którą nie natrafiłem w internecie przed wyjazdem a jest postawiona przy trasach spacerowych, podając informacje o ich poziomie trudności i czasie jaki potrzebujemy na ich przebycie.



Komentarze

Popularne posty

Wybrzeże Normandii - Od Étretat po Dieppe

Lanzarote - misja Mars